Ziemniaczane talarki wystąpiły w towarzystwie kotleta robionego na wzór schaboszczaka,ale z wykorzystaniem nie schabu,a drobiowego mięsa,a ściślej mówiąc z użyciem piersi kurczaka.Oj wiem,niezdrowy to zestaw,jedno i drugie smażone w dość głębokim tłuszczu,ale warzywo obok tego było,wspomnę tak dla wybielenia się.Poza tym po takim sytym obiedzie wprowadzona w czyn została solidna dawka ruchu(ładna pogoda zmotywowała do wyjścia na dłuuugi spacer w poszukiwaniu wiosny oczywiscie),także wszystko z pewnością zostało całkowicie spalone.Poza tym odpokutuję to jeszcze,któregoś dnia będzie lżejszy obiad,albo koktajle cały dzień jako detoxowanie organizmu.Nie zamierzam,mimo sporej kaloryczności zestawu obiadowego,mieć wyrzutów sumienia,takie dobre było,żal i szkoda po takiej uczcie mieć wyrzuty,niesmak, niezadowolenie.A więc(nie zaczyna się przecie zdania od"a więc";))nie będę miała :).
Składniki:
- 1 średnia pierś z kurczaka
- 1 jajko
- bułka tarta
- olej
- sól ziołowa
- pieprz biały
- kurkuma
- lubczyk
- suszona nać pietruszki
Wykonanie:
Pierś z kurczaka opłukałam i osuszyłam.Przecięłam pierś nożem na dwie części-nierówne części,ale takie,by każda z osobna mogła stanowić przyzwoity kotlet.
Mięso natarłam z obu stron ziołową solą,białym pieprzem i kurkumą.Jajko wbiłam do miseczki,rozbełtałam i dosypałam do niego lubczyk i suszoną natkę pietruszki,po czym jajeczny płyn z zieleniną wymieszałam.
Każdą część mięsa obtaczałam w jajku,a następnie w bułce tartej.
Smażyłam oba kotlety z dwóch stron na uprzednio rozgrzanej patelni z olejem.A nie trwało to długo,po chwili kotlety były gotowe.
Mimo,iż kotlety mają coś wspólnego,kojarzą się ze schabowymi to są tak po prawdzie w dużym stopniu od nich zupełnie inne.Podobne są na pierwszy rzut oka,z wyglądu,a także wspólne jest to w jaki sposób się je przygotowuje.Jednak i wygląd mięsa po ukrojeniu kawałka i przede wszystkim jego smak jest zdecydowanie inny,niż w przypadku kotleta schabowego,no bo przecież co najistotniejsze to w ogóle schabowy nie jest.Mięso jest delikatne,kurkuma nadaje mu przyjemnie żółty kolor,wszystkie razem wzięte przyprawy nadają mu przyjemny smak i zapach,smakowita i aromatyczna jest też panierka -dzięki pietruszkowo-lubczykowym połączeniu.Wyszły dwa solidne kotlety,które zostały spałaszowane przez dwa solidne głodomory.
W przypadku chęci kontaktu z moją skromną osobą jestem uchwytna poprzez adres e - mailowy : nogawkuchni@gmail.com
czwartek, 28 lutego 2013
Ziemniaczane talarki z patelni.
Posiekany ziemniak wysmażony na patelni.Chyba najbardziej
ekonomiczne danie na świecie.Tak owe talarki to przykład na to jak szybko i
jak tanio można przygotować coś sycącego i na ciepło do jedzenia.Trąca nieco
fast foodem,ale nic to,domowy fast food to zawsze zdrowsza wersja,lepsza opcja niż taka
sprzedawana w lokalu,czy na mieście,bo dokładnie wiemy co jemy i jak to zostało zrobione.Poza tym umówmy się–nie jest to jedzone
na co dzień, jedynie okazjonalnie,taka prostota na specjalne okazje, sporadyczne
momenty.Ziemniaczane talarki przyjemnie mi się kojarzą,z dzieciństwem,a
mianowicie często jak spędzałam wakacje u babci to robiło się zazwyczaj na
kolacje pokrojone w plastry ziemniaki wysmażane na patelni jedynie z dodatkiem
soli,bez obsypywania innymi przyprawami.Zjadało się je wtedy popijając
najchętniej zimnym mlekiem.Potem w domu,poza wakacyjnym sezonem także czasami je jadaliśmy-na przykład do mizerii z ogórków i jakiegoś mięsa,czy sadzonego jajka.Takie jedzenie wzbudza we mnie sentyment.Zatem co
by wrócić nieco pamięcią i emocją,a przede wszystkim smakiem do beztroskich
lat dziecięcych postanowiłam przygotować banalne w wykonaniu,a smakowite w
konsumpcji talarki rozszerzając nieco zakres używanych przypraw,nie
ograniczając się jedynie do soli.
Na niedużym płomieniu rozgrzałam patelnię ze sporą ilością oleju.
Obsypałam ziemniaki przyprawami(sporą dawką rozmarynu,lubczyku, szałwii oraz odrobiną kminku,kurkumy i gałki muszkatołowej).
Składniki:
- 8 średnich ziemniaków
- olej
- rozmaryn
- lubczyk
- szałwia cięta
- kminek
- kurkuma
- gałka muszkatołowa
- sól ziołowa
- pieprz czarny mielony
Wykonanie:
Ziemniaki obrałam i opłukałam pod zimną wodą.Pokroiłam w talarki, krążki,okrągłe plasterki(nazw naście a o jedno chodzi:)).
Na niedużym płomieniu rozgrzałam patelnię ze sporą ilością oleju.
Przełożyłam pokrojone ziemniaki na patelnię.Przyjemnie dla ucha skwierczały.
Obsypałam ziemniaki przyprawami(sporą dawką rozmarynu,lubczyku, szałwii oraz odrobiną kminku,kurkumy i gałki muszkatołowej).
Zamieszałam ziemniaki,aby wszystkie były umazane w przyprawach, aby każdy ziemniak przeszedł przyprawami,był doprawiony. Podsmażałam wszystko,od czasu do czasu mieszając i podlewając olejem,by ziemniaki nie przywierały do patelni.Gdy ziemniaki zmiękły,dobrze się wysmażyły i zarumieniły zdjęłam patelnię z ognia.Można było je już jeść,odczekując jedynie chwilę,by nie poparzyć języka.
Ziemniaczki są aromatyczne,bardzo ziołowe,przyjemnie chrupiące i doprawione.Można je zjeść w ramach kolacji z różnymi dodatkami(sosami,ketchupem)lub jako bonus do obiadu.U mnie posłużyły właśnie jako dodatek do kotleta i warzywnej papki(rzodkiewki z czosnkiem na jogurcie naturalnym)w ramach obiadu.Bardzo ekonomiczne,nie kosztowne jedzenie.I można sobie podziałać dowolnie z przyprawami,użyć ulubionych,dodać różnorakie przyprawy uzyskując specyficzny,za każdym razem inny,unikatowy smak.
środa, 27 lutego 2013
Makaron spaghetti z mięsem mielonym w sosie pomidorowym
Nie ma to jak długie,ciągnące się kluchy z solidnie doprawionym, rozdrobnionym mięsem i zrobionym po swojemu pomidorowym sosem, pomidorową polewką.Sycąco i aromatycznie.Tak trochę na włoską nutę,a może nawet trochę bardzo;).Można się w tym jedzeniu bezkarnie"pobebrać",bo taki urok z jego pałaszowania i zawsze też nieźle"ubebrać",bo chyba jeszcze nigdy z jedzenia pomidorowego spaghetti nie wyszłam czysta,a moje ubranie nie uszło nie zabrudzone.Ale co tam,tyle frajdy.Uwielbiam takie pomidorowe dania,na bazie przecierów,koncentratów pomidorowych,czy też pomidorów z puszki,a najchętniej to ze świeżych pomidorów,ale nie zawsze jest do nich dostęp,albo czasem bardziej pasuje mi użycie pomidorów"przetworzonych",eh bo ogólnie podsumowując to ja bardzo amore pomidore.
Składniki:
- 250g makaronu spaghetti
- 400g mięsa mielonego
- 500g(1 opakowanie,kartonik)przecieru pomidorowego
- olej
- 2 ząbki czosnku
- bazylia
- oregano
- chili
- sól
- pieprz
Wykonanie:
Makaron ugotowałam na al dente w osolonej wodzie.
Na patelni rozgrzałam olej.Na ową patelnię z rozgrzanym olejem przełożyłam mięso mielone i oprószyłam je odrobiną soli i pieprzu.
Podsmażałam mięso,od czasu do czasu mieszając,aż do momentu,gdy nie wyzbyło się czerwonego koloru,nie ściemniało,nie utraciło surowości.Do podsmażonego mięsa dodałam przeciśnięty przez praskę,przez wyciskacz czosnek.
Zamieszałam wszystko i jeszcze przez sekundkę podsmażałam. Następnie dolałam do mięsa przecier pomidorowy.Obsypałam całość porządną dawką bazylii i oregano oraz szczyptą chili.
Zamieszałam.Doprawiłam całość solą i pieprzem do smaku.Jeszcze przez moment wszystko podgrzewałam.Następnie zdjęłam patelnię z ognia.Odpowiednią,dostosowaną do siebie ilość makaronu-a raczej stosowną do mojego nieposkromionego,ogromnego głodu,apetytu, przełożyłam na talerz i polałam solidną porcją sosu z mięsem.I gotowe.
Jak miło,że tak to szybko poszło.Lubię takie posiłki,gdzie ciężko jest coś zepsuć,a wychodzi smakowicie,przyjemnie dla oka,nosa i żołądka,mniej przyjemnie dla ubrania,bo oczywiście solidnie się tym sosem wyciapałam,ale nic to,pralka jest,działające cuda środki piorące i odplamiacze też więc damy radę.Po takim treściwym posiłku to krótka drzemka by się przydała,coś na wzór zimowej siesty,ale nic z tego,bo poobiednie gary do zmywania czekają i pies,który smakował kluski spaghetti bez sosu wyciąga, i chwała mu za to,na spacer.Powrócę jeszcze w tym tygodniu zapewne do włoskiej konwencji,bo chodzi za mną tiramisu,kremowo - biszkoptowy lekki deserek,więc na dniach pewnie go zdziałam.
Składniki:
- 250g makaronu spaghetti
- 400g mięsa mielonego
- 500g(1 opakowanie,kartonik)przecieru pomidorowego
- olej
- 2 ząbki czosnku
- bazylia
- oregano
- chili
- sól
- pieprz
Wykonanie:
Makaron ugotowałam na al dente w osolonej wodzie.
Na patelni rozgrzałam olej.Na ową patelnię z rozgrzanym olejem przełożyłam mięso mielone i oprószyłam je odrobiną soli i pieprzu.
Podsmażałam mięso,od czasu do czasu mieszając,aż do momentu,gdy nie wyzbyło się czerwonego koloru,nie ściemniało,nie utraciło surowości.Do podsmażonego mięsa dodałam przeciśnięty przez praskę,przez wyciskacz czosnek.
Zamieszałam wszystko i jeszcze przez sekundkę podsmażałam. Następnie dolałam do mięsa przecier pomidorowy.Obsypałam całość porządną dawką bazylii i oregano oraz szczyptą chili.
Zamieszałam.Doprawiłam całość solą i pieprzem do smaku.Jeszcze przez moment wszystko podgrzewałam.Następnie zdjęłam patelnię z ognia.Odpowiednią,dostosowaną do siebie ilość makaronu-a raczej stosowną do mojego nieposkromionego,ogromnego głodu,apetytu, przełożyłam na talerz i polałam solidną porcją sosu z mięsem.I gotowe.
Jak miło,że tak to szybko poszło.Lubię takie posiłki,gdzie ciężko jest coś zepsuć,a wychodzi smakowicie,przyjemnie dla oka,nosa i żołądka,mniej przyjemnie dla ubrania,bo oczywiście solidnie się tym sosem wyciapałam,ale nic to,pralka jest,działające cuda środki piorące i odplamiacze też więc damy radę.Po takim treściwym posiłku to krótka drzemka by się przydała,coś na wzór zimowej siesty,ale nic z tego,bo poobiednie gary do zmywania czekają i pies,który smakował kluski spaghetti bez sosu wyciąga, i chwała mu za to,na spacer.Powrócę jeszcze w tym tygodniu zapewne do włoskiej konwencji,bo chodzi za mną tiramisu,kremowo - biszkoptowy lekki deserek,więc na dniach pewnie go zdziałam.
wtorek, 26 lutego 2013
Sałatka z makaronem z zupek chińskich z tuńczykiem i warzywnymi dodatkami.
Potrzebowałam sałatkę na już,na szybko,niemal na pstryknięcie palcami.Głównym istotnym czynnikiem,warunkiem popełnienia takiej, a nie innej sałatki,było ekspresowe wykonanie,szybkie uzyskanie pożądanego efektu.No i oczywiście ważne także było,by to nadawało się do zjedzenia i przypadło do smaku.I tak oto powstała sałatka na bazie zupek chińskich.Tak,tak wiem,są niezdrowe,tutaj pewnie wiele osób skrzywi się i zarzuci mi,że sobie zaserwowałam chemię w najczystszej postaci,wydaniu.Ale to mój wybór,mi,i nie tylko mi,smakowało.Poza tym nie jadamy tak owych gagatków codziennie,tylko bardzo sporadycznie,w sytuacjach ekstremalnych. A niestety dzięki ulepszaczom smaku na ich walory podniebienne narzekać nie mogę.Zresztą ciężko jest teraz kupić w sklepie cokolwiek,co człowiek może zjeść bez stresu i zagrożenia,że mu ta chemia w jedzeniu zawarta kiedyś bokiem nie wyjdzie.Jak oglądam program Kasi Bosackiej"Wiem,co jem i wiem,co kupuję"to wychodzi na to,że w sumie nic co w dzisiejszych czasach znajduje się na sklepowych półkach nie powinno trafić do mojej siatki zakupowej(oczywiście ekologicznej,materiałowej,uwielbiam siatki z materiału,kiedyś pamiętam były takie fajne mocne,jakby plecione siatki w kolorowe paski,kultowe,dzisiaj to już pewnie klasyfikowane jako old school i retro),a tym bardziej wszystko co można ze sklepu w obecnych czasach wynieść po uprzednim zapłaceniu za to pieniędzmi(na których z racji intensywnego obrotu,obiegu,ciągłego przechodzenia z rąk do rąk jest mnóstwo zarazków :))nie powinno trafić do mojej paszczy.Ale zbyt daleko odbiegłam od tematu,wracam zatem:zrobiłam niezdrową sałatkę na bazie zupek chińskich,co by odrobinę zapomnieć o jej szkodliwości dorzuciłam do niej tuńczyka,któremu powszechnie przypisuje się niemalże same pozytywne walory.I bardzo mi ta zrobiona na biegu, spidzie iście niezdrowa i zmutowana sałatka smakowała.Jadłam ją w niedzielę,dzisiaj jest wtorek i narazie jeszcze nie przeobraziłam się pod jej wpływem w Robocopa,Ufoluda,czy Żółwia Ninję(chociaż mi w sferze urody to już nic nie zaszkodzi,ani nie pomoże).
Na powyższym zdjęciu jest tylko część ze zrobionej całości,drugą część Chłop mój prywatnej własności wyniósł do roboty.
Składniki:
- 2 opakowania zupek chińskich
- 1 puszka tuńczyka w kawałkach w oleju roślinnym
- 1 puszka zielonego groszku
- 3 średnie ogórki konserwowe
- 0,5 dużej cebuli
- majonez(zaszalałam,dodałam light;))
- 1,5 łyżki ketchupu pikantnego
- tymianek
- estragon
- sól
- pieprz
Wykonanie:
Makaron z zupek pokruszyłam,połamałam,by był drobniejszy.Przesypałam go do miseczki i posypałam go przyprawami,które były dołączone do zupek.
Zalałam makaron z przyprawami gorącą,przegotowaną wodą tak,aby woda lekko wystawała ponad poziom makaronu.Zamieszałam makaron zalany wodą i przykryłam go talerzykiem,by w ten sposób wchłaniał wodę i z czasem stawał się zjadliwy.
W trakcie kiedy makaron wchłaniał wodę pokroiłam w kosteczkę ogórki i cebulę.
Przełożyłam pokrojone warzywa do miski.Dodałam do nich odsączonego z zalewy tuńczyka i odcedzony groszek.
Dodałam do wszystkich umieszczonych już w misce składników gotowy makaron z zupek.U mnie makaron wchłonął całą dolaną wodę,ale jeśli by woda dalej była przy gotowym makaronie trzeba go przed dodaniem do miski po prostu odcedzić na durszlaku,sitku. Następnie do wszystkich składników dodałam majonez i ketchup.
Wszystko dokładnie zamieszałam.Posypałam sałatkę sporą dawką tymianku i estragonu.Ponownie zamieszałam.Doprawiłam solą i pieprzem do smaku i koniec w tym temacie.
Mimo,że pewnie wielu by się ze mną nie zgodziło,iż z owych składników i na takiej niezdrowej bazie może wyjść coś smacznego, to okazało się, że sałatka wyszła naprawdę smacznie,jest przyjemnie doprawiona i smakowita w konsumpcji.Obszerny wstęp do tego przepisu wynika z tego,że powszechnie słyszy się mnóstwo negatywnych opinii o niektórych produktach,toczy się wiele dyskusji potępiających osoby korzystające z produktów określanych mianem niedobrych i trujących i okej ja się z wieloma tymi tezami zgadzam,z większością z nich,nie walczę z nimi,nie obalam ich, przyjmuję do świadomości powszechnie znane i uświadamiane minusowe strony,wady,szkodliwe czynniki mogące wywoływać nieprzyjemne skutki uboczne przez określoną grupę składników.Ale czasem się zje coś wartościowego,zdrowego,pełnego samych witamin i walorów,a czasem się wsunie jakieś paskudztwo,co nie wyklucza tego,że jest smaczne.Grunt to zdrowy rozsądek,nie przesadzanie w żadną ze stron.W kuchni jak w życiu,czasem coś uda się zrobić dobrze,a wręcz wyśmienicie,zbierając za to liczne pochwały,a czasem idzie na skróty,łatwiznę posiłkując się środkami ogólnie uznanymi za niedobre,niekorzystne,niezdrowe i jeszcze wiele innych epitetów od słów"nie"się zaczynających.Na wszystko trzeba brać poprawkę.Poza tym myślę,że wszystkiego(co dopuszczone do obiegu jedzeniowego)trzeba spróbować choćby po to,by wyrobić sobie na dany temat własną opinię.A kończąc powiem odrobinę wchodząc w konwencję czarnego humoru-nie można jeść ciągle zdrowych rzeczy,niezdrowe też są potrzebne,żeby od czasu do czasu pozaśmiecać nasz organizm,w końcu na coś,z jakiegoś powodu kiedyś trzeba umrzeć.Mam nadzieję,że nikt,ktokolwiek zdoła przeczytać cały ten post nie umrze z nudy,osłuchania się głupot,a przynajmniej nawet nie zemdleje.
Na powyższym zdjęciu jest tylko część ze zrobionej całości,drugą część Chłop mój prywatnej własności wyniósł do roboty.
Składniki:
- 2 opakowania zupek chińskich
- 1 puszka tuńczyka w kawałkach w oleju roślinnym
- 1 puszka zielonego groszku
- 3 średnie ogórki konserwowe
- 0,5 dużej cebuli
- majonez(zaszalałam,dodałam light;))
- 1,5 łyżki ketchupu pikantnego
- tymianek
- estragon
- sól
- pieprz
Wykonanie:
Makaron z zupek pokruszyłam,połamałam,by był drobniejszy.Przesypałam go do miseczki i posypałam go przyprawami,które były dołączone do zupek.
Zalałam makaron z przyprawami gorącą,przegotowaną wodą tak,aby woda lekko wystawała ponad poziom makaronu.Zamieszałam makaron zalany wodą i przykryłam go talerzykiem,by w ten sposób wchłaniał wodę i z czasem stawał się zjadliwy.
W trakcie kiedy makaron wchłaniał wodę pokroiłam w kosteczkę ogórki i cebulę.
Przełożyłam pokrojone warzywa do miski.Dodałam do nich odsączonego z zalewy tuńczyka i odcedzony groszek.
Dodałam do wszystkich umieszczonych już w misce składników gotowy makaron z zupek.U mnie makaron wchłonął całą dolaną wodę,ale jeśli by woda dalej była przy gotowym makaronie trzeba go przed dodaniem do miski po prostu odcedzić na durszlaku,sitku. Następnie do wszystkich składników dodałam majonez i ketchup.
Wszystko dokładnie zamieszałam.Posypałam sałatkę sporą dawką tymianku i estragonu.Ponownie zamieszałam.Doprawiłam solą i pieprzem do smaku i koniec w tym temacie.
Mimo,że pewnie wielu by się ze mną nie zgodziło,iż z owych składników i na takiej niezdrowej bazie może wyjść coś smacznego, to okazało się, że sałatka wyszła naprawdę smacznie,jest przyjemnie doprawiona i smakowita w konsumpcji.Obszerny wstęp do tego przepisu wynika z tego,że powszechnie słyszy się mnóstwo negatywnych opinii o niektórych produktach,toczy się wiele dyskusji potępiających osoby korzystające z produktów określanych mianem niedobrych i trujących i okej ja się z wieloma tymi tezami zgadzam,z większością z nich,nie walczę z nimi,nie obalam ich, przyjmuję do świadomości powszechnie znane i uświadamiane minusowe strony,wady,szkodliwe czynniki mogące wywoływać nieprzyjemne skutki uboczne przez określoną grupę składników.Ale czasem się zje coś wartościowego,zdrowego,pełnego samych witamin i walorów,a czasem się wsunie jakieś paskudztwo,co nie wyklucza tego,że jest smaczne.Grunt to zdrowy rozsądek,nie przesadzanie w żadną ze stron.W kuchni jak w życiu,czasem coś uda się zrobić dobrze,a wręcz wyśmienicie,zbierając za to liczne pochwały,a czasem idzie na skróty,łatwiznę posiłkując się środkami ogólnie uznanymi za niedobre,niekorzystne,niezdrowe i jeszcze wiele innych epitetów od słów"nie"się zaczynających.Na wszystko trzeba brać poprawkę.Poza tym myślę,że wszystkiego(co dopuszczone do obiegu jedzeniowego)trzeba spróbować choćby po to,by wyrobić sobie na dany temat własną opinię.A kończąc powiem odrobinę wchodząc w konwencję czarnego humoru-nie można jeść ciągle zdrowych rzeczy,niezdrowe też są potrzebne,żeby od czasu do czasu pozaśmiecać nasz organizm,w końcu na coś,z jakiegoś powodu kiedyś trzeba umrzeć.Mam nadzieję,że nikt,ktokolwiek zdoła przeczytać cały ten post nie umrze z nudy,osłuchania się głupot,a przynajmniej nawet nie zemdleje.
poniedziałek, 25 lutego 2013
Mleczny koktajl bananowo - pomarańczowy z miodem.
Zima trochę odpuszcza,nadeszła faza ostrych roztopów,gumowce wyjęte z szafy,pies ćwiczy swoją cierpliwość i moją również,bo po każdym spacerze ma miejsce porządne wycieranie łap i usmarowanego błotem upasionego brzuchola mojego czworonoga,ale nie narzekam. Wychodzi się na dwór i czuć już rześkość w powietrzu,ptaki ćwiergolą,miło jest,widać, że nadchodzą wiosenne zmiany, przeobrażenia.W związku z tym,że zima być może już niedługo sobie pójdzie,a wraz z nią odejdą grube kurtki i swetry ukrywające pozimowy tłuszczyk trzeba pomyśleć trochę o zmianach w jadłospisie,o przerzucaniu się na lżejsze posiłki,przekąski,żeby potem problemu na wiosnę nie było,że ona nastała,a ja niegotowa, snem zimowym jeszcze ogarnięta,a zupełnie nie ogarnięta w zmianie pory roku.Stąd też pojawiła się propozycja koktajlu w ramach lekkiej kolacji,co by w taki owocowy,kolorowy sposób przestawić się na bardziej lekkostrawne żarełko.
Składniki:
- 1 banan
- 1 pomarańcza
- 1/3 szklanki mleka(użyłam mleka 1,5%tłuszczu)
- 1 czubata łyżeczka miodu
Wykonanie:
Banana i pomarańczę obrałam ze skórek i pokroiłam na mniejsze części do pojemnika.
Do owoców dolałam mleko i dołożyłam miód.
Wszystko zmiksowałam blenderem na postać płynną.
Zmiksowany koktajl przelałam do szklanki.
Najlepiej pić go od razu po przygotowaniu oraz dobrze jest użyć do przyrządzenia danego koktajlu owoców,które wcześniej były schłodzone w lodówce i oczywiście korzystać z zimnego mleka. Koktajl jest rewelacyjny,bo samo smaczny to za mało powiedziane. Świetne połączenie dwóch smakowitych owoców z wyrazistą nutką miodu.Koktajl jest dość płynny,jedynie lekko zawiesisty,więc spokojnie można go sączyć przez słomkę.Koncepcja lekka,a jak pyszna.Owy napój koktajlowy jest bardzo orzeźwiający,to świetny pomysł dla łasuchów, którzy chcą sobie dostarczyć trochę słodyczy w mniej kalorycznej,lżejszej wersji.
Składniki:
- 1 banan
- 1 pomarańcza
- 1/3 szklanki mleka(użyłam mleka 1,5%tłuszczu)
- 1 czubata łyżeczka miodu
Wykonanie:
Banana i pomarańczę obrałam ze skórek i pokroiłam na mniejsze części do pojemnika.
Do owoców dolałam mleko i dołożyłam miód.
Wszystko zmiksowałam blenderem na postać płynną.
Zmiksowany koktajl przelałam do szklanki.
Najlepiej pić go od razu po przygotowaniu oraz dobrze jest użyć do przyrządzenia danego koktajlu owoców,które wcześniej były schłodzone w lodówce i oczywiście korzystać z zimnego mleka. Koktajl jest rewelacyjny,bo samo smaczny to za mało powiedziane. Świetne połączenie dwóch smakowitych owoców z wyrazistą nutką miodu.Koktajl jest dość płynny,jedynie lekko zawiesisty,więc spokojnie można go sączyć przez słomkę.Koncepcja lekka,a jak pyszna.Owy napój koktajlowy jest bardzo orzeźwiający,to świetny pomysł dla łasuchów, którzy chcą sobie dostarczyć trochę słodyczy w mniej kalorycznej,lżejszej wersji.
niedziela, 24 lutego 2013
Ryba w curry.
Inspiracją do zrobienia tego posiłku był przepis,który znalazłam w książce kucharskiej"Kuchnia Polska.Najlepsze przepisy" wydawnictwa O-press,oczywiście przepis widniał w dziale"Dania z ryb".Zawsze miałam skojarzenie co do curry,że występuje w świetnym duecie z kurczakiem.Jakoś nigdy czy rozumowo,czy smakowo nie łączyłam curry z rybą,a tu proszę,okazuje się,że tendencje kulinarne są różnorakie.Postanowiłam wypróbować patent,bo mnie zainteresował już po zarejestrowaniu nazwy i prześledzeniu składu.Ja znacząco pomniejszyłam ilość składników,bo chciałam najpierw wypróbować,czy mi dana potrawa zasmakuje,"podejdzie",w książce były znacznie większe ilości każdego z produktów,ja te ilości do swojego zapotrzebowania stosownie pomniejszyłam.
Składniki:
- 1 płat ryby(miałam mintaja)
- curry
- 0,5 dużej cebuli
- 2 ząbki czosnku
- 2 czubate łyżeczki koncentratu pomidorowego
- troszkę ponad 0,5 szklanki jogurtu naturalnego
- oliwa z oliwek
- masło
- koperek(miałam mrożony)
- sól
- pieprz
Wykonanie:
Przygotowywanie potrawy rozpoczęłam od zajęcia się cebulą. Cebulkę posiekałam w kosteczkę.
Na patelni rozgrzałam odrobinę masła i wrzuciłam na nią pokrojoną cebulkę,którą odrobinę posoliłam.Podsmażałam cebulę na niedużym płomieniu przez chwilkę,aż się zeszkliła.
Podsmażoną,zrumienioną cebulę przełożyłam do rondelka,gdzie spokojnie będzie sobie oczekiwać na pozostałe składniki.
Rybę,po opłukaniu i osuszeniu,pokroiłam na kawałki i natarłam z obu stron curry.
Smażyłam rybę z obu stron na patelni z rozgrzaną uprzednio oliwą z oliwek.W trakcie smażenia rybę posoliłam i obsypałam szczyptą pieprzu.
Położyłam rybę do rondelka,na cebulę.
Posiekałam w miarę drobno ząbki czosnku.
Posypałam czosnkiem rybę,przełożoną do rondelka,tak,by czosnek znajdował się na jej wierzchu.
Do szklanki przełożyłam jogurt naturalny i dodałam do niego koncentrat pomidorowy.Doprawiłam szczyptą soli i pieprzu. Dokładnie wymieszałam.W przepisie było sugerowane,by dodać śmietanę,ja jednak zdecydowałam się na naturalny jogurt,staram się niby tym sposobem odchudzać potrawy,więc gdzie mogę tam ładuję jogurt naturalny,czy grecki.Tych co się obawiają,że jogurt naturalny,który wyparł śmietanę,może się podczas podgrzewania zważyć(bo będziemy owy jogurt maltretować właśnie go podgrzewając)uspokajam-tak się nie stanie,ani nie stało.
Polałam pomidorowo-jogurtową mieszanką wszystkie składniki wcześniej włożone do rondelka.
Posypałam jogurtowy wierzch solidną porcją koperku.
Przykryłam rondelek pokrywką i wszystko podgrzewałam,podduszałam przez chwilę na niedużym płomieniu.Można w trakcie podgrzewania leciutko,małą łyżeczką zamieszać osadzoną na wierzchu jogurtową polewkę,by się równomiernie podgrzewała,ładnie łączyła z koperkiem,a jednocześnie w dalszym ciągu utrzymywała na górze.Po podduszeniu najlepiej i najwygodniej wyjmować rybkę z dodatkami łopatką-tą co się często używa do placków,do ich obkręcania. Dobrze jest nabierać potrawę od spodu,tak,by przełożyć na talerz całość,wszystkie warstwy.
Zjedliśmy ową rybę w towarzystwie ryżu.Wyszła naprawdę smaczna. Robiąc ją nie miałam pojęcia co z tego wyjdzie,czy będzie w ogóle zjadliwe,czy przypadnie nam do gustu na tyle,by zjeść ją bez skrzywienia i marudzenia.I efekt okazał się naprawdę zadowalający.Wyszło pysznie,następnym razem z pewnością zrobię z większej ilości składników.Danie jest aromatyczne za sprawą curry,które ciekawie dopasowało się do ryby, jest przyjemny pomidorowy akcent,smakowita podsmażona cebulka, która też nadaje smaczku,koperek też podkręca smak.W ten sposób przyrządzona ryba jest delikatna,dość lekka,ale też solidnie przegoni głód.Jest to ciekawa i apetyczna koncepcja,oczywiście pod warunkiem,że się lubi curry,ono w tym daniu wiedzie prym.
Składniki:
- 1 płat ryby(miałam mintaja)
- curry
- 0,5 dużej cebuli
- 2 ząbki czosnku
- 2 czubate łyżeczki koncentratu pomidorowego
- troszkę ponad 0,5 szklanki jogurtu naturalnego
- oliwa z oliwek
- masło
- koperek(miałam mrożony)
- sól
- pieprz
Wykonanie:
Przygotowywanie potrawy rozpoczęłam od zajęcia się cebulą. Cebulkę posiekałam w kosteczkę.
Na patelni rozgrzałam odrobinę masła i wrzuciłam na nią pokrojoną cebulkę,którą odrobinę posoliłam.Podsmażałam cebulę na niedużym płomieniu przez chwilkę,aż się zeszkliła.
Podsmażoną,zrumienioną cebulę przełożyłam do rondelka,gdzie spokojnie będzie sobie oczekiwać na pozostałe składniki.
Rybę,po opłukaniu i osuszeniu,pokroiłam na kawałki i natarłam z obu stron curry.
Smażyłam rybę z obu stron na patelni z rozgrzaną uprzednio oliwą z oliwek.W trakcie smażenia rybę posoliłam i obsypałam szczyptą pieprzu.
Położyłam rybę do rondelka,na cebulę.
Posiekałam w miarę drobno ząbki czosnku.
Posypałam czosnkiem rybę,przełożoną do rondelka,tak,by czosnek znajdował się na jej wierzchu.
Do szklanki przełożyłam jogurt naturalny i dodałam do niego koncentrat pomidorowy.Doprawiłam szczyptą soli i pieprzu. Dokładnie wymieszałam.W przepisie było sugerowane,by dodać śmietanę,ja jednak zdecydowałam się na naturalny jogurt,staram się niby tym sposobem odchudzać potrawy,więc gdzie mogę tam ładuję jogurt naturalny,czy grecki.Tych co się obawiają,że jogurt naturalny,który wyparł śmietanę,może się podczas podgrzewania zważyć(bo będziemy owy jogurt maltretować właśnie go podgrzewając)uspokajam-tak się nie stanie,ani nie stało.
Polałam pomidorowo-jogurtową mieszanką wszystkie składniki wcześniej włożone do rondelka.
Posypałam jogurtowy wierzch solidną porcją koperku.
Przykryłam rondelek pokrywką i wszystko podgrzewałam,podduszałam przez chwilę na niedużym płomieniu.Można w trakcie podgrzewania leciutko,małą łyżeczką zamieszać osadzoną na wierzchu jogurtową polewkę,by się równomiernie podgrzewała,ładnie łączyła z koperkiem,a jednocześnie w dalszym ciągu utrzymywała na górze.Po podduszeniu najlepiej i najwygodniej wyjmować rybkę z dodatkami łopatką-tą co się często używa do placków,do ich obkręcania. Dobrze jest nabierać potrawę od spodu,tak,by przełożyć na talerz całość,wszystkie warstwy.
Zjedliśmy ową rybę w towarzystwie ryżu.Wyszła naprawdę smaczna. Robiąc ją nie miałam pojęcia co z tego wyjdzie,czy będzie w ogóle zjadliwe,czy przypadnie nam do gustu na tyle,by zjeść ją bez skrzywienia i marudzenia.I efekt okazał się naprawdę zadowalający.Wyszło pysznie,następnym razem z pewnością zrobię z większej ilości składników.Danie jest aromatyczne za sprawą curry,które ciekawie dopasowało się do ryby, jest przyjemny pomidorowy akcent,smakowita podsmażona cebulka, która też nadaje smaczku,koperek też podkręca smak.W ten sposób przyrządzona ryba jest delikatna,dość lekka,ale też solidnie przegoni głód.Jest to ciekawa i apetyczna koncepcja,oczywiście pod warunkiem,że się lubi curry,ono w tym daniu wiedzie prym.
sobota, 23 lutego 2013
"Biały Rosjanin".
Drink,który zachwaliła mi i poleciła gorąco moja siostra-ot do czego się w rodzeństwie namawia,rodzinna patologia,siostrzana alkoholizacja.A jeszcze bardziej naganne;) jest to,że ja bardzo entuzjastycznie na taką propozycję zareagowałam i nie omieszkałam jej wypróbować.Za miarkę do tego trunku posłużył mi kieliszek, taki standardowej wielkości,którym odmierzałam stosowne proporcje,dawki.
Składniki:
- 3 kieliszki(miarki)śmietanki płynnej do kawy,mleczka
- 2 kieliszki(miarki) wódki(użyłam "Pana Tadeusza")
- 2 kieliszki(miarki)likieru kawowego(użyłam likieru "Finezja")
Wykonanie:
Do szklanki wlałam śmietankę,mleczko do kawy z kartonika i dolałam do niego wódkę.
Dolałam do białej mieszanki likier kawowy.Nie mieszałam,bo wytworzyły się dwie,przyjemne dla oka warstwy-brązowa w większej ilości i biała, szerokości wąskiego paseczka na wierzchu brązowej,ciekawie to wyglądało.
Użyłam tego likieru,który dostałam od siostry na Boże Narodzenie pod choinkę-patologia zaczyna się potęgować,eskalacja alkoholizmu i pijaństwa.Alkohol to świetny prezent podchoinkowy dla dużych dzieci.Cudem i plusem jest to,że on od tego czasu się jeszcze u mnie uchował.
Stanowczo warto było dać się namówić do wypróbowania tej mieszanki.Chociaż specjalnie do tego namawiać mnie nie było trzeba.Jest kawowe,a to w moim przypadku duży atut,drink nie jest zbyt silny,taki typowo wódkowaty,ostry,ma moc,ale taką właściwą, nie przesadzoną,jest lekko słodkawy za sprawą likieru i śmietanki,kawowego mleczka.Ma fajny smak,konsystencję,prezentuje się także przyjemnie,zatem ogólnie wszystko świadczy na jego korzyść.Z pewnością jeszcze będę wracała do tego patentu. Oczywiście w miarę rozsądku,rozwagi i przyzwoitości,co by się tutaj nie rozpić zanadto.Można dodać do drinku kostki lodu,ja jednak z tego zrezygnowałam,nie chciałam rozrzedzać smaku,poza tym taką wielką szklankę sobie wybrałam,że by mi się już raczej lodowe kostki nie zmieściły.
Składniki:
- 3 kieliszki(miarki)śmietanki płynnej do kawy,mleczka
- 2 kieliszki(miarki) wódki(użyłam "Pana Tadeusza")
- 2 kieliszki(miarki)likieru kawowego(użyłam likieru "Finezja")
Wykonanie:
Do szklanki wlałam śmietankę,mleczko do kawy z kartonika i dolałam do niego wódkę.
Dolałam do białej mieszanki likier kawowy.Nie mieszałam,bo wytworzyły się dwie,przyjemne dla oka warstwy-brązowa w większej ilości i biała, szerokości wąskiego paseczka na wierzchu brązowej,ciekawie to wyglądało.
Użyłam tego likieru,który dostałam od siostry na Boże Narodzenie pod choinkę-patologia zaczyna się potęgować,eskalacja alkoholizmu i pijaństwa.Alkohol to świetny prezent podchoinkowy dla dużych dzieci.Cudem i plusem jest to,że on od tego czasu się jeszcze u mnie uchował.
Stanowczo warto było dać się namówić do wypróbowania tej mieszanki.Chociaż specjalnie do tego namawiać mnie nie było trzeba.Jest kawowe,a to w moim przypadku duży atut,drink nie jest zbyt silny,taki typowo wódkowaty,ostry,ma moc,ale taką właściwą, nie przesadzoną,jest lekko słodkawy za sprawą likieru i śmietanki,kawowego mleczka.Ma fajny smak,konsystencję,prezentuje się także przyjemnie,zatem ogólnie wszystko świadczy na jego korzyść.Z pewnością jeszcze będę wracała do tego patentu. Oczywiście w miarę rozsądku,rozwagi i przyzwoitości,co by się tutaj nie rozpić zanadto.Można dodać do drinku kostki lodu,ja jednak z tego zrezygnowałam,nie chciałam rozrzedzać smaku,poza tym taką wielką szklankę sobie wybrałam,że by mi się już raczej lodowe kostki nie zmieściły.
piątek, 22 lutego 2013
Ciasteczka chałwowe.
Jakiś czas temu dostałam od Mamy sporawą porcję chałwy.
Postanowiłam ją zatem w sensowny i produktywny sposób wykorzystać.A, że
chodziło mi o coś szybkiego,ekspresowego to padło na ciasteczka.Świetny
smakołyk,wypiek dla osób lubiących chałwę,bo ciasteczka sporo jej zawierają i
nie są jedynie z nutką chałwową,a są iście chałwowe.
Miksowałam wszystko na niedużych obrotach.Następnie do miski ze wszystkimi wcześniej dodanymi składnikami wbiłam jajko i dołożyłam pokruszona chałwę.
Wszystkie składniki miksowałam maksymalną prędkością miksera do dokładnego połączenia się produktów i uzyskania jednolitej masy.
Natomiast powracając do mojego wypieku kontynuuję opis jego wytwórstwa.
Dokładnie wymieszane składniki wstawiłam na 15 minut do lodówki.
Piekarnikową blaszkę wyścieliłam papierem do pieczenia.Brałam trochę ciasta,robiłam z niego kulkę i spłaszczałam na blaszce.
Wycinałam w spłaszczonym cieście foremką kształt,jaki chciałam uzyskać,nadać ciasteczkom przykładając do ciasta foremkę,a następnie drugą stroną łyżeczki,dłuższym i cieńszym końcem odbierając nadmiar ciasta wystający poza foremką.Wydawać się może,że wycinanie ciasteczek foremką jest czasochłonne,że szybciej by było tylko robić kulkę i spłaszczać ciasteczka,tak by były w kształcie kołopodobnym,ale naprawdę szybko poszło,ciasto współpracuje z foremką i wycinającym:),daje się ładnie odcinać, dzięki czemu wycinanie kształtów szybko się odbywa i mamy przyjemny efekt wizualny ciasteczek o konkretnym,wybranym konturze,wyglądzie.
Postępowałam identycznie z każdym ciasteczkiem nadając mu taki sam kształt,ciasteczka były wyglądem jednolite.
Piekłam ciasteczka w temperaturze 180stopni przez 8-10 minut(10 minut to maksymalnie,i tyle czasu piekły się tylko pierwsze ciasteczkowe partie,kolejnym wystarczało już 8 minut,by się dobrze upiec,a nie przypalić).
Ciasteczka są bardzo chałwowe.Nawet surowe,nieupieczone ciastka intensywnie pachną chałwą,nie mówiąc już o tym jaki aromat roznosi się podczas pieczenia.Z takiej porcji składników wyszło mi 50 sztuk ciasteczek.Są bardziej mięciutkie,pulchne, niżeli kruche,mają delikatną konsystencję,trochę niczym biszkopty.
Ciasteczka chałwowe z całą pewnością nie są chałowe.Na nazwę „chałowe”poprawił mi mój komputer jak zapisywałam przepis w pliku wordowskim,a to jaki cwaniak jeden,znalazł się recenzujący i spec od wypieków.Ciastka naprawdę są smakowite i mają charakterystyczny,unikalny smak,ale myślę,że warto samemu ich wypróbować i ocenić,jednak myślę,że sporo osób przychyliłoby się do mojego zdania.Pasują i smakują zarówno z kawą jak i świetnie nadają się do podjadania w akompaniamencie porządnej szklanki zimnego mleka.
Składniki:
- 2,5 szklanki mąki
- 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 szklanka cukru pudru
- 180g margaryny
- 2 łyżki mleka
- 200g chałwy waniliowej
- 1 jajko
Wykonanie:
Do miski miksera przełożyłam mąkę,proszek do pieczenia,cukier puder,margarynę i dolałam mleko.
Miksowałam wszystko na niedużych obrotach.Następnie do miski ze wszystkimi wcześniej dodanymi składnikami wbiłam jajko i dołożyłam pokruszona chałwę.
Wszystkie składniki miksowałam maksymalną prędkością miksera do dokładnego połączenia się produktów i uzyskania jednolitej masy.
Mój zwierzak,który bardzo lubi przebywać w kuchni podczas wszelakiego gotowania,kucharzenia,pichcenia,który uwielbia bacznie wszystko co z jedzeniem związane obserwować i chłonąć zapachy,a przy okazji wysępić co możliwe,wrzucić coś na ząb-a raczej kieł,tym razem zdecydował się na obserwację z daleka,większej odległości,gdyż nie lubi odgłosu miksera i blendera,ewakuuje się widząc tylko,że wyjmuję tak owy sprzęt, lepiej słyszy w końcu jako pies,nie dziwię się zatem,że go te dźwięki silniej irytują,że trzyma się od nich z dala.Jednak kuszony zapachami i moją krzątaniną nie zdecydował się na zupełne oddalenie na kanapę tylko obserwował moje poczynania z dalszej, "bezpiecznej"odległości.Kusiły skubańca te ciastka.
Natomiast powracając do mojego wypieku kontynuuję opis jego wytwórstwa.
Dokładnie wymieszane składniki wstawiłam na 15 minut do lodówki.
Po upływie tego czasu wyjęłam misę z surowym ciastem.
Piekarnikową blaszkę wyścieliłam papierem do pieczenia.Brałam trochę ciasta,robiłam z niego kulkę i spłaszczałam na blaszce.
Wycinałam w spłaszczonym cieście foremką kształt,jaki chciałam uzyskać,nadać ciasteczkom przykładając do ciasta foremkę,a następnie drugą stroną łyżeczki,dłuższym i cieńszym końcem odbierając nadmiar ciasta wystający poza foremką.Wydawać się może,że wycinanie ciasteczek foremką jest czasochłonne,że szybciej by było tylko robić kulkę i spłaszczać ciasteczka,tak by były w kształcie kołopodobnym,ale naprawdę szybko poszło,ciasto współpracuje z foremką i wycinającym:),daje się ładnie odcinać, dzięki czemu wycinanie kształtów szybko się odbywa i mamy przyjemny efekt wizualny ciasteczek o konkretnym,wybranym konturze,wyglądzie.
Postępowałam identycznie z każdym ciasteczkiem nadając mu taki sam kształt,ciasteczka były wyglądem jednolite.
Piekłam ciasteczka w temperaturze 180stopni przez 8-10 minut(10 minut to maksymalnie,i tyle czasu piekły się tylko pierwsze ciasteczkowe partie,kolejnym wystarczało już 8 minut,by się dobrze upiec,a nie przypalić).
Ciasteczka są bardzo chałwowe.Nawet surowe,nieupieczone ciastka intensywnie pachną chałwą,nie mówiąc już o tym jaki aromat roznosi się podczas pieczenia.Z takiej porcji składników wyszło mi 50 sztuk ciasteczek.Są bardziej mięciutkie,pulchne, niżeli kruche,mają delikatną konsystencję,trochę niczym biszkopty.
Ciasteczka chałwowe z całą pewnością nie są chałowe.Na nazwę „chałowe”poprawił mi mój komputer jak zapisywałam przepis w pliku wordowskim,a to jaki cwaniak jeden,znalazł się recenzujący i spec od wypieków.Ciastka naprawdę są smakowite i mają charakterystyczny,unikalny smak,ale myślę,że warto samemu ich wypróbować i ocenić,jednak myślę,że sporo osób przychyliłoby się do mojego zdania.Pasują i smakują zarówno z kawą jak i świetnie nadają się do podjadania w akompaniamencie porządnej szklanki zimnego mleka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)